Ten dom budują już 30 lat.

W Białymstoku 25 lat temu powstało pierwsze w Polsce hospicjum stacjonarne, a 30 lat temu - stowarzyszenie, które je zakładało. Wczoraj świętowano te jubileusze nagradzając społeczników.

Z Tadeuszem Borowskim-Besztą, kierownikiem hospicjum Dom Opatrzności Bożej i prezesem Towarzystwa Przyjaciół Chorych rozmawiamy o trudach i odwadze, z jaką za każdym razem przystępowano do inwestycji, by dać godne warunki cierpiącym. I o potrzebie obecności.

Monika Kosz-Koszewska: Obecnie obchodzimy 25-lecie działalności hospicjum stacjonarnego, był pan od początku działalności stowarzyszenia, które je powoływało.

Tadeusz Borowski-Beszta : – Pierwsze Towarzystwo Przyjaciół Chorych powstało w Krakowie i w ubiegłym roku świętowało 35-lecie. Oni budowali duże hospicjum z rozmachem, a my własnymi siłami, mały parterowy dom przy Świętojańskiej. Skala nie do porównania, ale jeśli chodzi o czas, to nasze było pierwsze, bo oni obchodzili w ubiegłym roku 20-lecie swojego stacjonarnego hospicjum, a my mamy właśnie 25-lecie.

Skromne było to nasze hospicjum na 5 łóżek, właściwie dwie salki dla chorych, pokój na gabinet zabiegowy, niewielka kuchenka, mała kapliczka, administracja na poddaszu. Ale już tych pierwszych chorych, którzy nie mieli nieraz swoich własnych domów lub rodziny, a odmawiano im pomocy w szpitalach, mogliśmy przyjąć. Takie było zamierzenie, żeby stworzyć im minimum godnych warunków. Wcześniej, przez 5 lat od czasu powstania stowarzyszenia w 1987 roku, staraliśmy się rozwijać opiekę domową nad chorymi.
Jak się organizowaliście?

– Początkowo mieliśmy kłopoty z rejestracją, wszystko było pod kontrolą państwa. Były problemy, chociaż nasze cele były apolitycznie. Opieka nad chorymi w ciężkich stanach i pomoc rodzinie, nie zagrażały przecież ówczesnemu ustrojowi. Na szczeblu wojewódzkim nam odmówiono, myśmy się odwoływali i dopiero ministerstwo się zgodziło. Jeden z ówczesnych decydentów pytał: „Co wy chcecie? Wbijać nóż w plecy socjalistycznej służbie zdrowia?”. My powoływaliśmy się na cele statutowe, a w drugiej połowie 1987 roku władza dojrzewała już nawet do rozmów z opozycją, i w końcu pozwolono nam na rejestrację.
Dostaliście wtedy budynek, który remontowaliście własnymi rękoma.

– To był budynek do wyburzenia, nie mieliśmy żadnego finansowania z miasta. Sami musieliśmy znaleźć środki, materiały i wykonawców, którzy by to zrobili. Pani Zuzanna Pasławska, z wykształcenia prawnik, przeszła nawet na wcześniejszą emeryturę i to ona wzięła w swoje ręce remont tego obiektu, potem do niej dołączyły inne osoby. Początkowo chodziło o pomoc samotnym chorym na nowotwory bez oparcia w rodzinie, ale okazało się, że są chorzy, którzy mają rodziny, są wypisywani ze szpitali do domów, bliscy mając nawet najlepsze chęci nie radzili sobie.

Zaczęliśmy się rozglądać za większym obiektem. Z wielu budynków nadających się do remontu wskazano nam XIX-wieczną willę naczelnika carskiego więzienia przy ul. Sobieskiego. Wówczas była już wykwaterowana, ulegała śmierci technicznej i myśmy ją wybrali. Pod nadzorem konserwatora zabytków można było poddać ją rekonstrukcji. Z uzyskaniem dokumentacji inwestycja zajęła nam 10 lat. Środki i materiały pozyskiwaliśmy też z różnych źródeł. 13 maja 2002 roku mogliśmy tę willę już przekazać chorym i już wtedy mieliśmy tu 16 łóżek, a więc 21 w obu budynkach. Potem było coraz więcej chorych, robiliśmy dostawki, udało nam się stworzyć 26 miejsc.

Ale i to okazało się za mało.

– Ilość pacjentów chorych onkologicznie cały czas wzrastała i tak jest nadal. Przytoczę tylko ostatnie dane – w 2014 roku mieliśmy 745 zgłoszonych chorych, a dwa lata potem – 945, zaś w tym roku już ponad 400 chorych. Przystępując do rozbudowy mieliśmy już za sobą doświadczenie, że nie mając środków, też można coś robić. Miało to charakter trochę samoobrony. Jeżeli ludzie widzą, że to, co się robi, może im służyć, to pomogą.

Nieżyjący już ks. Tadeusz Krawczenko, budowniczy m.in. kościoła na Wysokim Stoczku, mówił: „żebyście mieli chociaż tysiąc dolarów, to możecie zaczynać. Tylko że nie wolno przerywać, zima nie może być żadnym pretekstem, żeby zawiesić działania”. My mieliśmy jakieś symboliczne pieniądze, bo zawsze drobne darowizny były. Rozbudowa też się ciągnęła ponad 6 lat, nadal są niewykończone części, ale udało się. Pozyskiwaliśmy materiały, pomagały nam osoby i firmy, bo już wiedziano, że dotychczasowe hospicjum spełnia ważną rolę społeczną. W 2008 roku kosztorys przewidywał, że potrzeba aż 10 mln zł. Ale budowa pochłonęła nam tylko 5. Reszta to była nieodpłatna praca i wkład wielu ludzi, obniżaliśmy te koszty do minimum. Akcję na dużą skalę rozkręciła grupa pań – „Szczęściary”, podczas której kwestowały różne grupy – od przedszkola, prezydenta miasta, do urzędu marszałkowskiego, strażaków i policjantów. Teraz, kiedy słyszymy, że pół miliarda przeznaczone jest na budowę szpitala, to nam się w głowie nie mieści mieć takie pieniądze, choć się nie porównujemy. I całe nasze wyposażenie, to są także darowizny. Jakieś stoły, meble – to wszystko pochodzi przeważnie od rodzin pacjentów, które zetknęły się z tą naszą rzeczywistością. Podobnie ten jeden procent od podatku.
Czyli nie czujecie się osamotnieni w tej niełatwej działalności?

– Nie, są setki, może i tysiące ludzi, często anonimowe osoby, które nam pomogły, bo inaczej to nigdy by nie powstało. Nadal i sami lekarze pracują często wolontaryjnie.
Czy są młodzi lekarze, którzy chcą tu pomagać?

– Mamy takie osoby, ale przewagę stanowią lekarze, którzy są na emeryturach. Ci lekarze, łącznie ze mną, tak bardzo się nie spieszą, mają zabezpieczenie i trochę więcej czasu dla chorych i ich rodzin. Początkowo wszystkie osoby były na wolontariacie, ale kiedy zwiększaliśmy ilość łóżek, wymogi Narodowego Funduszu Zdrowia, są takie, że na każde 10 miejsc potrzeba etatu lekarza. Mamy tylko 2 pełne etaty. Pozostali są na pół etatu, kiedy już było trzeba, musieliśmy prosić wolontariuszy o zatrudnienie i oni zgodzili się na takie warunki, oczywiście bez wygórowanych pensji.
Czuje pan doktor, że będzie komu przekazać to dzieło?

– Tak, jest np. doktor Aneta Domalewska, która ma specjalizację z medycyny paliatywnej i ma kontakty z tym młodszym pokoleniem. Zawsze jest część lekarzy, którzy przechodzą na emerytury, mają doświadczenie kliniczne i trochę wolnego czasu. Oni będą przychodzili do hospicjum.
A ilu jest lekarzy łącznie zaangażowanych w to miejsce?

– Pracujących jest 14 osób, a blisko 30 to wolontariat lekarski. Jest też różnorodny wolontariat pozamedyczny – przy chorych, na kuchni i w wielu innych naszych działaniach – to też kilkadziesiąt osób. Przecież nawet inżynierowie, nadzór budowlany, kierownik budowy, projektanci różnych branż – to też była wszystko praca wolontaryjna.
Czy żeby tutaj przychodzić, zajmować się tak jak pan towarzyszeniem ludziom w odchodzeniu, widzieć codziennie ból rodzin, trzeba tą śmierć oswoić, jakoś się na to znieczulić, czy wręcz przeciwnie – trzeba być bardzo wrażliwym?

– Wybór zawodu już nas determinuje, musimy się stykać z odchodzeniem. Śmierć jest nieodłącznym etapem życia. My staramy się ulżyć choremu – na tym polega medycyna paliatywna, aby nie cierpiał. Ale najważniejsza jest sprawa nie tyle działań sensu stricto medycznych, co sama obecność. Zajęcie się taką osobą.

Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae” trafnie napisał, że człowiekowi odchodzącemu czy dotkniętemu nieuleczalną chorobą potrzebna jest czyjaś obecność i pomoc, czasem też duchowa, bo ludzie często na tym etapie dokonują bilansu życia. Dlatego są też u nas psychologowie i kapelani. Dla chorych, ale i dla rodziny. Z rodzinami różnie bywa – czasem są bardzo zaangażowane, chcą być z chorym, czasem go zostawiają, a czasami patrzą nam na ręce.
Jakie warunki trzeba spełnić, by chory mógł być pod waszą opieką?

– Przyjmiemy pacjentów onkologicznych, oczywiście bezpłatnie. Natomiast ciężko chorych po udarach i innych incydentach, powinny przyjmować oddziały opieki długoterminowej. Są takie w Białymstoku i w terenie, czasem kolejka jest długa, w mieście mówi się nawet o 2 latach oczekiwania. Dlatego jest ta presja na nas. My mamy umowę z Narodowym Funduszem Zdrowia jedynie na opiekę nad chorymi onkologicznie i tych pacjentów nikt inny nie przyjmie. Mamy 70 łóżek i wyjątkowo w tym roku na 70 refundację. Na dzień dzisiejszy nie ma kolejek – gdy mówimy o pacjentach onkologicznych.
Jakie macie plany na kolejne lata?

– Myślimy, by uruchomić własnymi siłami placówkę opieki długoterminowej. Nawet bez kontraktu z NFZ, bo jest olbrzymia taka potrzeba. Tylko rodziny musiałyby partycypować w tym już w większym stopniu, choć wolelibyśmy tego uniknąć.

Taka placówka musi być już w innym miejscu, poza hospicjum. Myślę, że po raz czwarty podejmiemy się takiego trudu, mamy jakieś oszczędności, których nie będziemy już pożytkować na budowę. Myślimy o 24 miejscach i mamy nadzieję, że uda się to już uruchomić od lipca. Powinniśmy też pracować nad personelem. Część przychodzi z motywacją, by pomóc choremu, a część by dorobić np. biorąc kilka dyżurów pielęgniarskich. A naszym celem jest też praca nad sobą, żeby ten styl pracy, mówiąc takim językiem medialnym, był bardziej zhumanizowany. By nie było przedmiotowego podejścia do pacjenta, by mieć więcej uwagi dla człowieka, który tutaj trafia, zaprzyjaźnić się z nim, zastąpić mu rodzinę, gdy jej nie ma. W obrębie hospicjum mamy teraz 7 takich małych hospicjów. One działają obok siebie, ale są autonomiczne. Tak łatwiej jest rodzinom i chorym zapoznać się z oddzielnym personelem, tworzy się pewna wspólnota ludzi tych, którzy wymagają pomocy i którzy ją niosą. W naszym hospicjum nie ma anonimowości, jak w dużej klinice.

Ile czasu pan tu spędza?

– Wie pani – jestem tutaj z nudów.
Więc większość pana życia toczy się teraz w tym miejscu?

– Ostatnio chyba tak, moja żona zmarła na chorobę onkologiczną już 5 lat temu, więc dom jest pusty i nie mam specjalnie powodu, by siedzieć w pustym domu.
Czyli tutaj też jest dom.

– Tak – dom. Dom – Opatrzności Bożej.


Nagrodzeni za służbę hospicjum

Podczas uroczystości 25-lecia hospicjum „Dom Opatrzności Bożej” w Teatrze Dramatycznym 3 osoby zostały odznaczone Krzyżami Zasługi, które przyznał prezydent RP Andrzej Duda za szczególne zasługi dla państwa lub obywateli. To państwowe odznaczenie m.in. za: ofiarną działalność publiczną, niesienie pomocy oraz działalność charytatywną, które wręczył wojewoda Bohdan Paszkowski. Złoty Krzyż Zasługi otrzymały: inż. Zofia Puchalska, która od 1987 r. uczestniczyła przy budowie hospicjum, jednocześnie opiekowała się chorymi będąc wzorem dla wolontariuszy oraz dr Helenę Kuleszo-Kopystecką, która zainicjowała i współorganizowała powstanie TPCh, była jego pierwszym prezesem, współtworzyła pierwsze zespoły opieki hospicyjnej, jednocześnie czyniąc starania pozyskania obiektu na hospicjum stacjonarne. Srebrnym Krzyżem Zasługi odznaczono mgr inż. architekta Hieronima Kiezika, który od początku lat 90. był projektantem wszystkich obiektów hospicjum, zaangażował do współpracy projektantów innych branż, którzy za jego przykładem pracowali bezinteresownie.

5 osób otrzymało odznaki nadawane przez Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej. W gronie tym jest mgr inż. Janusz Borzuchowski, który wykonywał projekty konstrukcji budynków hospicjum i angażował się w pozyskiwanie materiałów budowlanych. Odznaczono także dr Krystynę Ermusz, która od 30 lat opiekuje się chorymi, jako lekarz pediatria – także chorymi dziećmi do czasu utworzenia hospicjum dziecięcego. Odznaką doceniono też dr Jolantę Iwanowską, lekarza onkologa, jedną z pierwszych specjalistów medycyny paliatywnej, z 30-letnim stażem w ruchu hospicyjnym, która obecnie jest ordynatorem Oddziału Radioterapii w Białostockim Centrum Onkologii. Nagrodzeni zostali również Jan Kondzior, który od 15 lat służy w hospicjum, wziął na siebie jego obsługę administracyjną i nadzorował przebieg prac na budowie nowej części oraz dr Dariusza Kożuchowskiego lekarza anestezjologa, który jako jeden z pierwszych uzyskał tytuł specjalisty do spraw medycyny paliatywnej i był przez lata wojewódzkim konsultantem w tej dziedzinie. Pracuje w BCO i prowadzi hospicjum domowe.

W uznaniu za 30 lat pracy TPCh Odznakę Honorową Województwa Podlaskiego w imieniu całego zarządu twórcom hospicjum wręczyła Anna Naszkiewicz. Swoje statuetki – wyraz wdzięczności – przyznał również sam zarząd TPCh za wkład w działalność hospicjum. Tak doceniono: Mariusza Adamskiego z Politechniki Białostockiej, Piotra Borsukiewicza, Rafała Cybulskiego z firmy Rosti Polska, ojca Piotra Bondarczuka, ks. prof. Czesława Gładczuka, Artura Karpienię z firmy Aneks Białystok, Lecha Marka, ks. prof. Eugeniusza Murawskiego, Krzysztofa Packiewicza, Cezarego Szuchnickiego i grupę „Szczęściary” ze Stowarzyszenia Kontakt Miasta Białystok-Eindhoven.

źródło: bialystok.wyborcza.pl

autor: Monika Kosz-Koszewska

foto: Agnieszka Sadowska

Odsłony: 5410